Wywiady, blaski fleszy, obiektywy kamer. Podczas maratonów to zwycięzcy i rekordziści skupiają na sobie największą uwagę mediów zaraz po przekroczeniu mety. Ale nie tylko oni są bohaterami maratońskich zmagań. Mało tego. To dla biegaczy-amatorów walka z dystansem 42 kilometrów i 195 metrów jawi się jako znacznie większe wyzwanie. To oni próbują połączyć pasję z pracą zawodową i codziennymi obowiązkami, a ich życie nie jest w całości ułożone pod trening i profesjonalne uprawianie sportu. Tym większy należy im się szacunek.

Rozmowa z Maratończykiem, który chwilę wcześniej przekroczył linię mety to czysta przyjemność. Ogromne emocje pomagają przezwyciężyć zmęczenie, endorfiny wprawiają w stan euforii. Każdy Maratończyk pisze swoją własną historię, ma swoje ambicje, cele i motywacje. Na trasie przeżywa i przezwycięża kryzysy, ma swoje momenty radości i chwały. Tym właśnie, na krótko po ukończeniu biegu, podzielili się z nami nasi zwyczajni-nadzwyczajni Maratończycy. Takich historii każda z naszych imprez pisze tysiące.

Małgorzata, 37 lat, czas 4:09:33

Jestem lekarzem, mam dwójkę dzieci, biegam od pięciu lat i po prostu nie mogłam opuścić Gdańsk Maratonu. W każdym startowałam i uważam, że to jest taka okazja, której nie można przegapić. Super organizacja i piękne widoki po drodze. Duży wysiłek, ale przecież o to chodzi. Świetna trasa do bicia rekordów, jak co roku jestem zachwycona, a na mecie, to już najbardziej (śmiech). Kryzys? Na 32 kilometrze poczułam rwanie w kolanie, ale po drodze ratownicy medyczni lodem w sprayu uratowali mi życie (śmiech). Najlepszym momentem jak zwykle była meta!

Krzysztof, 40 lat, czas 3:15:31

Pracuję w Urzędzie Miejskim w Gdańsku, pięć dni w tygodniu za biurkiem. Dwa razy w tygodniu wstaję od tego biurka i chodzę biegać. Trzy lata temu pierwszy raz postanowiłem się zapisać na Maraton. Co roku biorę udział i mówię, że to ostatni raz (śmiech), a gdzieś w okolicach zimy jednak stwierdzam, że może jednak pobiegnę, bo atmosfera jest super, bo można się sprawdzić i powalczyć o życiowy rekord. W tym roku była super pogoda, bo w zeszłym roku było trochę za ciepło. Jak zwykle wszystko było świetnie przygotowane, pacemakerzy super, kibice tak samo, płaska trasa – nic, tylko biec i bić życiówki. Kryzys? Jak zwykle podczas wbiegania na wiadukt, na 37 kilometrze. Widzisz już stadion, a tu jeszcze musisz biec do Nowego Portu… Dziś w dodatku wiało w twarz i tam miałem kryzys, ale wraz z nawrotką, gdy ten wiatr powiał w plecy, to był mój najszybszy odcinek, więc ostatnie dwa kilometry „zrobiłem” w najlepszym tempie. To na pewno zapamiętam, podobnie jak metę. Kończysz bieg, czujesz radość, wszyscy się cieszą, a ty czujesz, że jeszcze tylko masaż, dużo wody i do domu (śmiech). I za rok to samo!

Marlena, 36 lat, czas 4:10:18

Wychowuję dwóch synów, jestem bankowcem, „robię” też Parkrun Rumia i biegam sobie dla przyjemności, rekreacyjnie. Lubię czuć, że asfalt się zwija i chłonąć jak najwięcej pięknych widoków (śmiech). Gdańsk do tej pory kojarzył mi się z dojazdami na uczelnię tramwajami czy SKMką, a dziś się po nim przebiegłam. Mogłabym powiedzieć, że nigdy więcej, ale już jestem zapisana na maraton…leśny. Biegło się fajnie, pomagali kibice i kochani znajomi. Mój debiut miał co prawda wypaść w Berlinie, ale sądzę, że Gdańsk był tego wart. Mój kolega, który biegał już maratony wielokrotnie mówił, że po drodze będą „ściany”. Ja byłam przygotowana na mury, ale jak śpiewał Jacek Kaczmarski, trzeba było je rozbić i mi się to udało. Najgorszy był ostatni kilometr, ta „agrafka” zabijała, ale finisz był boski. Najlepsze były momenty, gdy widziało się na trasie znajome twarze wśród kibiców. Na 40 kilometrze zadzwonił do mnie kolega i spytał się gdzie jestem. Mówiłam, że w sklepie, bo dziś niedziela handlowa, ale za bardzo drążył, więc się przyznałam, że właśnie kończę maraton (śmiech). Z tego miejsca chciałam go serdecznie pozdrowić, zadanie wykonane, panie komendancie! (śmiech). Na trasę ruszyłam z ostatniej strefy, więc wielu biegaczy wyprzedziłam, to też mi się podobało. Teraz czuję się świetnie, miłość do otaczającego mnie świata rośnie z każdą sekundą!

Artur, 45 lat, czas 3:58:04

Jestem projektantem statków. To był mój pierwszy maraton i powiem szczerze, że gdyby nie Radek Dudycz, to chyba nie dałbym rady. Nie myślałem w ogóle o tym jak biec, pilnowałem tylko tętno, sprawdzałem czas i do 30 kilometra nie czułem w ogóle zmęczenia. Biegłem najpierw z koleżanką, potem ona przyspieszyła, a ja stwierdziłem, że nie ma się co spieszyć, więc biegłem z inną. Na początku biegłem wraz z Zibim na 4:00, ale stwierdziłem, że mam zapas i można delikatnie podkręcić, o te 5-10 sekund na kilometrze.

W nocy obudziłem się parę razy, ale nie było myśli, że nie dam rady, raczej zastanawiałem się, co zrobić, żeby sobie poradzić. Przed biegiem bałem się o nogi i rzeczywiście, ostatnie 2-3 kilometry były bardzo trudne, a ostatni – najcięższy. Najważniejsze momenty? 20 kilometr, kiedy stwierdziłem, że jest dobrze i dziękowałem w duchu Radkowi. 28 kilometr, kiedy spotkałem kolegę i powiedziałem mu, że „jest dym!”. No i na 39 kilometrze żonę z córką zobaczyłem, chwilę potem był napis “40 kilometr”, pomyślałem „już blisko, dasz radę, nie poddawaj się”. Kryzys przyszedł na ostatnim kilometrze, ale generalnie na całym dystansie pozytywnie myślałem i to mi bardzo pomogło.

Agata, 51 lat, czas 3:48:33

Z zawodu jestem chirurgiem. Trójka dzieci, niektóre już takie trochę większe. Córka na przykład jest mistrzynią Polski młodzików na 2000 metrów. Biegam amatorsko, brałam już udział w kilkunastu maratonach. Punkty żywieniowe były dokładnie tam, gdzie miały być, strefy szerokie, więc nie było problemów, żeby z nich skorzystać. Kulturę kibicowania mamy taką, jaką mamy, ale to też się zmienia na lepsze. Pogoda wczoraj trochę postraszyła, ale dziś było już lepiej, więc chwilami całkiem mocno grzało. Co prawda na niektórych odcinkach mocno wiatr wiał, ale ja też jestem znad morza, bo z Kołobrzegu, więc u nas też wieje, to normalne (śmiech). Kryzysy były, bo przyznam się, że nie byłam zbyt dobrze przygotowana, ale wiadomo, jak to jest, wtedy oprócz nóg musi pobiec też trochę głowa. Udało się to przezwyciężyć. Pod koniec ciągnął mnie trochę pacemaker na 3:45, pomogła grupa. Końcówka to już walka z sobą i szczęśliwa meta.

Grzegorz, 47 lat, czas 3:50:31

Jestem lekarzem, specjalistą medycyny ratunkowej, pracuję w karetce i na SORze. To mój trzeci maraton, przy czym startowałem tylko i wyłącznie tutaj w Gdańsku. Generalnie bardzo mi się podoba, a osobiście jestem zadowolony, bo udało mi się zrobić życiówkę, chociaż do założonego celu zabrakło pół minuty. Było mi bardzo miło, bo na trasie miałem „osobisty” doping: moi rodzice czy dawna nauczycielka. Podczas biegu to bardzo pomaga. Tym bardziej, że zawsze są kryzysy, po tym trzydziestym, trzydziestym piątym kilometrze. Trudne było to, co zawsze podczas tego biegu, czyli podbieg na most, ale ponieważ miałem już to doświadczenie z poprzednich edycji, byłem na to przygotowany i zostawiłem sobie zapas sił. Ciężko było też na Marynarki Polskiej, na odcinku w kierunku Nowego Portu, gdzie człowiek był już mocno zmęczony, walczył. Wiatr wiejący w twarz mocno dał się we znaki. Bieg był bardzo dobrze przygotowany, dużą zaletą jest to, że startuje się przed halą i kończy się w hali, więc niezależnie od pogody człowiek jest schroniony, może sobie usiąść i odpocząć. Po drodze bardzo gęsto rozmieszczone strefy nawadniania i odżywiania, fajny pakiet startowy.

aplikacja

Wyszukaj na stronie

Anuluj wyszukiwanie
Translate »