Każdy start w Maratonie jest inny i zgodnie podkreśla to każdy biegacz. Zaczynając od trasy, warunków atmosferycznych, poziomu organizacji imprezy i towarzystwa podczas biegu, przez poziom wytrenowania, aktualną formę i stan zdrowia, aż po wiek i nastawienie psychiczne oraz nastrój w danego dnia. Dla każdego biegacza stającego na linii startu, na dystansie 42 kilometrów i 195 metrów pisze się nowa historia, a na mecie każdy z nich jest zwycięzcą. Siedmioro z bohaterów 6. Gdańsk Maratonu podzieliło się z nami wrażeniami z biegu i przygotowań do startu oraz swoim podejściem do sportowej pasji. Zapraszamy!
Aneta Naróć, Szczecin: Start w Maratonie to moje słabości, które trzeba pokonać. Celem przed startem jest po prostu ukończenie biegu, chociaż nie ukrywam, że szczególnie chciałam pobiec tu w Gdańsku, który dla mnie jest symbolem wolności. Jestem wielkim fanem zarówno Gdańska jak i Pani Prezydent, z którą zresztą miałam dziś okazję chwilę porozmawiać. Pobiegłam dziś z flagą Ukrainy, a ponieważ samo miasto również jest symbolem, więc połączyłam te dwa symbole dzisiejszym biegiem. Trasa i warunki nie były łatwe. Ale to nic przy takiej organizacji, ilości punktów z wodą i izotonikami. Poza tym ten doping, mieszkańcy Gdańska są niesamowici, nawet szkoły wychodziły kibicować! Powiedziałam, że już nigdy więcej Maratonu, ale…następny chyba znowu pobiegnę w Gdańsku! Biegam od trzech lat, cztery razy w tygodniu, to się dla mnie stało już takim nawykiem, a czasami ucieczką, jeśli się czegoś nie chce zrobić, albo w pracy siedzieć (śmiech), to idę pobiegać. Rodzina jak najbardziej rozumie moją potrzebę, nie mają z tym problemu, sądzę, że to kwestia determinacji. Dziś na trasę wybiegłam sama wychodząc z założenia, że zawsze można kogoś poznać w trakcie biegu. Jeśli ktoś biegnie szybciej – życzę mu powodzenia, albo sama dostaję takie życzenia od kogoś. Na trasie zawodnicy się wspierają, dziś miałam taką sytuację, że chłopaka złapał skurcz, a akurat miałam „shota” magnezowego, więc oddałam mu go licząc, że mi nie będzie później potrzebny (śmiech)!
Krzysztof Kozdemba, Wiślinka: Dla mnie to był kolejny Maraton, chociaż pierwszy w Gdańsku, organizacja była wspaniała. Dla mnie to propagowanie i pokazywanie zdrowego stylu życia. Nie czas był dla mnie najważniejszy, bo wynik poniżej 5 godzin, ale to świetny sposób na nabranie kondycji. Specjalnych przygotowań do startu nie było, ale prowadzę aktywny styl życia: razem z żoną spacerujemy, biegamy, chodzimy z kijkami nordic walking, dodatkowo jakieś treningi, wybiegania czy zajęcia z Radkiem Dudyczem („Aktywuj się w Maratonie” – przypis), który zawsze służy cennymi radami i wskazówkami. Powrót do biegów masowych to wspaniała sprawa, być wśród pozytywnych ludzi, którzy tworzą tą atmosferę. Podobało mi się także , że na trasie ludzie dopingowali, klaskali i sądzę, że część z nich dzięki temu być może będzie żyć bardziej aktywnie. Wśród biegaczy panuje taka życzliwość, każdy wie, ile wybiegał i jaki wynik jest w jego zasięgu, ale jeśli ktoś słabnie to oczywiście zatrzymujemy się, pytamy czy wszystko w porządku, dopingujemy i to jest właśnie wspaniałe wśród tych ludzi. Uważam, że takie imprezy budują dobre relacje między ludźmi.
Katarzyna Dokrzewska, Gdynia: Dla mnie Maraton to duży wyczyn, ukończenie wielotygodniowego czasu przygotowań, który wymagał znacznego wysiłku i poświęcenia, zrozumienia rodziny dla treningów. To takie zwieńczenie tego wszystkiego, pokonanie własnych słabości, przekonanie się, czy dam radę w tych warunkach i na tej trasie. No i się udało, jest dobrze! Tym bardziej, że to debiut! Pracuję pełną parą, jestem matką czwórki dzieci, więc pogodzenie tego wszystkiego nie jest łatwą rzeczą, bo trzeba było czasem na ogromnym zmęczeniu, późnym wieczorem wykonać plan przygotowań, bo to jednak nie jest bieg na 10 kilometrów czy nawet półmaraton, tutaj trzeba podejść na poważnie. Rodzina mnie wspierała, chociaż najmłodsza córka już mówiła „mama, za dużo biegasz, przejdziesz na emeryturę, to sobie odpuścisz?” (śmiech). Wspierali i kibicowali mi na trasie mąż i rodzina, więc jest wielka radość. Celem było ukończyć, ale ponieważ brat pomagał w przygotowaniach, to była taka wizja i widełki czasowe, w których się zmieściłam. Jestem bardzo zadowolona, mimo że baloniki (pacemakerzy – przypis) gdzieś tam odbiegły za daleko i końcówka była bardzo trudna, ale jest bardzo dobrze jak na debiut. Mocy dodawały strefy kibica, wspaniali wolontariusze na punktach z wodą i izotonikami, świetna atmosfera wśród samych zawodników, jak widzieliśmy, że ktoś zaczyna odpuszczać, a ja miałam jeszcze siły, to dopingowałam „dawaj, dawaj”, potem mnie ktoś poganiał, motywował. No i ta końcówka była bardzo fajna, chociaż niewiele z niej już pamiętam (śmiech), ale ilość tych ludzi na mecie na pewno pomagała!
Andrzej Suwald, Warszawa: Maraton jest dla mnie nawykiem, który powtarzam co roku. Lubię co najmniej jeden Maraton w roku „trzasnąć”. Ten był 25-ty! Ten był wyjątkowy i niestety najgorszy, bo byłem 8 kilogramów starszy (śmiech) niż podczas poprzednich, ale poza tym był bardzo fajny, trasa dość trudna, mocno wiał wiatr, ale generalnie było super. Najpiękniejsze w Maratonie jest to, że potem przez jakiś czas nie musimy go już biegać (śmiech). Wszystko było bardzo fajnie zorganizowane, punkty nawodnienia ustawione gęsto, a na wiatr organizatorzy nie mają wpływu. Z zawodnikami na trasie jest tak, jak ogólnie z Polakami: pomiędzy niektórymi jest ta współpraca, a pomiędzy niektórymi jej nie ma. Podczas tego biegu chciałem się zmieścić w strefie za*ebistości, czyli między 4 a 5 godzinami, niestety wyszło 5:05, ale biorąc pod uwagę warunki i wiatr, uważam, że strefa za*ebistości jak najbardziej znalazła się w moim zasięgu (śmiech).
Agnieszka Machalica (pacemaker na 4:45), Gdańsk: Na Maratonie po raz pierwszy byłam pacemakerem, ale generalnie biegam dłuższe dystanse, więc sam Maraton nie był dla mnie problemem ze względu na dystans, a raczej na trzymanie tempa. Podopieczni do pewnego czasu dawali sobie dziś radę, dopiero po 32 kilometrze, kiedy wyszło słońce, grupa się bardzo rozciągnęła. Niedobitki zostały ze mną, ale mieliśmy zapas czasowy, więc nie było obawy, że zgarnie ich Paweł (Paweł Szwed, pacemaker na ten sam czas, 4:45 – przypis). Od 40 kilometra puściłam ich, poszli do przodu, a ja sobie biegłam, żeby mieć swój czas. W momentach kryzysu takiego biegacza najlepiej spróbować zagadać, odwrócić jego uwagę, co dziś było dość problematyczne, ponieważ wiał taki wiatr, że prawie się nie słyszeliśmy. Na początku zawsze są żarty, ha ha, hi hi, dopiero potem, jak się robi ciężej to zaczyna się cisza, wtedy trzeba rozluźnić atmosferę, powiedzieć, co mijamy z lewej, co z prawej, jak taka wycieczka (śmiech). Jeśli chodzi o samo bieganie, na pewno trzeba być zdyscyplinowanym, mam rodzinę, dwójkę dzieci, pracę, a także różne wolontariaty, bo udzielam się w różnych kwestiach, ale myślę, że nie jest to kwestia czasu, ale bardziej chcenia. Biegam raczej ultramaratony, po asfalcie biegam rzadko, dlatego Maraton to coś innego, dla mnie to niezły ubaw!
Łukasz Kuciński, Elbląg: Maraton to coś wielkiego, niesamowite emocje podczas biegu, atmosfera i cała ta otoczka. W dzisiejszych czasach połączenie treningu z życiem codziennym bywa ciężkie, ale wszystko da się zrobić. Ja staram się biegać co najmniej te 2, 3, 4 razy w tygodniu, najczęściej w weekendy, bo wówczas człowiek ma wolne dni. Dodatkowo jeżdżę na rowerze. Podczas startu elita rywalizuje, ale reszta zawodników się wspiera. To był mój 19 maraton i wiem, że ludzie na trasie sobie pomagają, ja też to robię, kiedy tylko mogę. Na pewno dziś bardzo mocno wiało, fajnie biegło się tunelem, w tę i z powrotem, nigdy tunelem nie biegłem podczas Maratonu, więc to było coś nowego. Cieszę się, że wróciło to duże bieganie, mi szczególnie brakowało całej tej atmosfery, poziom adrenaliny jest zupełnie inny, samotne bieganie to nie to samo. Nie lubię biegać wirtualnie, zdecydowanie wolę na zawodach, gdzie można się sprawdzić, poprawić swoje rekordy życiowe. Inni biegacze czują to samo, przyjechałem tu z kolegami i cieszymy się tą imprezą, bo pandemia wykluczyła nas z tego rytmu biegowego.
Marek Bylina, Gdańsk: Maraton dla mnie to wielkie wyzwanie. Psychiczne, bo trzeba łamać swoje ograniczenia, strach i brak wiary, ale także fizyczne, bo trzeba przysiąść i porządnie się do tego przygotować. Dla mnie to parę miesięcy pracy. Czasami jest trudno, ja na przykład podziwiam ludzi, którzy wstają o 4 zrobić trening, potem jadą do pracy, wracają i zajmują się domem, ja mam na szczęście ten komfort psychiczny, że mogę trenować w godzinach ranno-przedpołudniowych. Dla mnie to duże ułatwienie. Na trasie jest duży wzajemny szacunek, zasługuje na niego każdy, kto wystartuje w Maratonie. Dziś trasa była bardzo trudna, to jest mój piąty Maraton w Gdańsku i poprzednio trasa była łatwiejsza, tu mieliśmy bardzo trudne podbiegi w tunelu na samym początku, a także bardzo silny, czołowy wiatr przez większą część dystansu. To też miało wpływ na wyniki. Na mecie przybiłem „piątkę” z biegaczem poznanym na trasie, moim współtowarzyszem niedoli (śmiech). Atmosfera robi robotę, jesteśmy jedną wielką rodziną. Zresztą biegacze są chyba jedyną taką grupą, która się pozdrawia w czasie treningu. Atmosfera robi swoje.